PO KROPCE
Co się dzieje po kropce? Idziesz spać? Na piwo?
Flippery? Dzwonisz do niej?
Tworzę nowy plik.
Pracoholizm jest chorobą, której ciężkie stadium – ostra neuroza – zaczyna się natychmiast po kropce. W czasomiejscu, w którym nie ma nic poza nią. Ten nowy plik jest jak biała ścieżka z piekła do, powiedzmy, czyśćca. Zaawansowany pracoholik nie używa słowa niebo.
Ruina zdrowia psychicznego, której na pierwszy rzut oka nie widać (dopiero po latach nałogu), polega między innymi na tym, że nie sposób odzyskać czasomiejsca po kropce – abstynencja jest już niemożliwa. Ściślej mówiąc, przerwa w pracy niczego nie załatwia, a w syndromie odstawiennym nie ma zaszyfrowanej nowiny o tym, że jest jakieś inne życie – poza piekłem. Bezsenność na Wyspach Kanaryjskich po zakrapianej biesiadzie, wieczorze przy black jacku albo karaoke, nie jest mniej bezsenna niż tamta warszawska, daleko przed kropką. Wszystkie bezsenności pracoholika są tak samo piekielne.
Zanim mu powiesz, że powinien iść do psychoterapeuty, wymyśl dobrą odpowiedź na odpowiedź: „nie mam czasu, pracuję”. Jeśli jej nie znasz, wasza rozmowa dobiegła końca, zanim się zaczęła.
Co to ma wspólnego z wierszem? Interlinię, chwilę ciszy. Spację po kropce. Coś, co buduje sens. Plus z minusa; nieosiągalny cel pracoholika, który pracowicie przekreśla minusy, nie wiedząc zapewne, że te krzyżyki wyglądają dziś dużo gorzej niż wtedy, gdy zaczynał je stawiać.
Wiersz jak żaden inny gatunek literacki poucza o łatwej do przeoczenia cesze bóstwa poezji: o jego kreatywnej gnuśności. Kiedy bóg śpi, zapomina o pracy własnej lub zleconej albo po prostu milczy (w świetle międzystroficznym) i rodzi się to, czego pragnie wiersz: epifaniczny rozbłysk. Pracochłonny efekt przerwy w pracy.
Z tego paradoksu pracoholik zrobi sobie kompres na czoło w gorączce. Już suchy czy jeszcze trochę wilgotny – to bez znaczenia. Człowiek z kompresem sprawia wrażenie, że próbuje sobie pomóc. Wiemy, że tylko udaje. Ma przecież kupę roboty.
OPAK 2.0
Słownik podaje, że „na opak” znaczy: inaczej niż powinno być, w wersji mniej apodyktycznej – e contrario. Nas tutaj interesuje wersja apodyktyczna (jak pewnie powiedziałby Konstanty na wykładzie). Bo co to znaczy: „powinno być”? Co i jak powinno być, kto o tym decyduje?
Mówimy o opisie świata; władza reglamentująca swobodę opisu – do kogo należy? To pytanie polityczne, z punktu widzenia wiersza odpowiedź, że do leksykografów, cenzorów, ideologów woke culture czy kogo tam jeszcze, jest nieistotna (co nie znaczy, że jest nieistotna w ogóle).
Wiersz, jeśli chce, może być opaczny, czasem nawet musi. Jego „inaczej niż powinno być” wysadza reglamentację wolności w powietrze. To nic nowego. Wolność zawsze miała wrogów, z biegiem historii zapewne ich nie ubywa. Jednakże są oni tak zajęci ustalaniem, jak powinno być – czego nie wolno, a co trzeba mówić i pisać – że nie spostrzegają opaka opatulonego w mowę wiązaną, który im się pakuje do smartfona i, chcą tego czy nie, cedzi:
Ach, gdyby to było tak proste
Że wystarczy aplikacja Opak 2.0
I nagle zapragniecie
Skorzystać z prawa do wysłuchania
W milczeniu wszystkich pomordowanych
Przez was słów, także na wasz temat
To może świat byłby lepszy
O jedną waszą łzę
Jednak takie proste to nie jest. Zresztą wspomnianą aplikację uznaje się za złośliwy humbug programistów, wprawdzie bagateiny, ale dla porządku podlegający skancelowaniu. To na początek; archiwa, antykwariaty i biblioteki mogą jeszcze zaczekać.
PO KROPCE 4
(skryta, wyliniała)
Widzisz, Konstanty, profesorze, może nie trzeba szukać iunctim między ostatnim zdaniem, a którymkolwiek ze zdań wcześniejszych, nie mówiąc już o reszcie świata. Może najważniejsze zdanie nie jest częścią systemu, kodu czy narracji dowolnej wielkości. Może przyleciało z kosmosu, żeby opowiedzieć nie o tym, co jakoby się w nim kryje, lecz o tym, czego tam nie ma.
Przykład? Konkret? Konstanty zmarszczył brwi.
Pisanie oczywiście nie jest odpoczynkiem, powiedziałem, obserwując tę zmarszczkę na jego czole. Ale może jest szukaniem odpoczynku. Od rachunków, izby przyjęć, zapchanej kanalizacji, od pani Beatki w kadrach. Od pospolitości i grozy. Pisze się, żeby odpocząć. Zmęczyć czym innym, inaczej. To jeden pośród wielu – wstydliwych – powodów pisania, ale strasznie ważny, bo podważa te wszystkie kaskadowe związki logiczne, które literaturoznawstwo wmawia literaturze w brzuch. Choćby przez poszukiwania iunctim.
Zmarszczka nie znikała. Można prosić jaśniej?
Nie dziwota, że pisanie, które, jak wciąż powtarzasz, nie robi nic innego, tylko mówi o sobie, chce o tym opowiedzieć. O tym też. Ale jak? Jak zwykle, najlepiej – sobą.
To liczman, mruknął Konstanty. Pokaż mi tekst o życiu, sparciałym od takiej czy innej mordęgi, który… znajduje w sobie obietnicę wytchnienia. Przekonującą – podniósł palec, jakby badał kierunek wiatru – to znaczy, pozwól, że cię sparafrazuję, co najmniej kosmiczną.
B., przyjaciółka Stelli, napisała powieść z takim zakończeniem: „stanę tuż przed nią naga i bez słowa w nią wejdę, zrobię jej opętanie, ja będę dłonią, ona rękawiczką w sam zupełnie raz na mnie, przejdę przez lustro, żeby się w nią ubrać, a potem odpoczniemy, tylko jeszcze nie teraz, za chwilę, teraz chłodne powietrze kołysze mną razem z drzewem”. Gdyby ułożyć te wersy w kolumnie wiersza i dać im tytuł – bo ja wiem? A Hard Day’s Night na przykład – to miałbyś dokładnie to: kawałek, który możesz czytać bez związku z książką. A w związku z książką: obietnicę wytchnienia, której narracja nie formułuje – narracja ją sobie tylko pożycza. Obietnica, a może samo wytchnienie tkwi w postaci językowej wiersza.
Konstanty potarł czoło i powiedział, jakby kończył moją myśl: …który chce opowiedzieć o tym, czego w nim nie ma. No dobrze. A po kropce wszystko zaczyna się od nowa?
Ale już nie takie samo, Konstanty. I proszę, nie rozpowiadaj tego, o czym tu sobie po cichu rozmawiamy. Bo to też jest bardzo wstydliwy powód pisania: skryta, płochliwa, wyliniała, niewyględna, coraz bardziej wczorajsza, płonna
Nadzieja.
PACIORKI
Zauważyłaś, jak z wiekiem (naszym) kurczy się świat? Już nie musimy wyjeżdżać daleko ani nawet blisko. Wyjeżdżamy, udając, że musimy, ale tak naprawdę wystarcza nam kilka ulic. Kilka książek, kilka filmów i płyt. Przyszłość kurczy się do nazajutrz, ścieżki prowadzące dalej, od lutego do lipca, w większości zarastają jak arterie naszego krwiobiegu. Zimno nam w stopy. I zimno w wyobraźni.
Chyba w wyobraźnię, mruknęła Estera, co oznaczało, że zajmując się kawowym rytuałem – szczypta cynamonu, szczypta kardamonu, szczypta chili – jednak słuchała. Biernik, nie miejscownik.
Lubię jej rytuały, także językowe, bo tchną optymizmem, choć Estera uważa optymizm za zniewagę.
Masz rację, powiedziała. Kurczy się też personel; jedni umierają, drudzy nie przychodzą, a jeśli już, to ich nie wpuszczamy do swojego życia. Chyba że na chwilę. W jej oczach nad gorącym kubkiem błysnął uśmiech.
Stare chwile są lepsze od młodych
bo nie udają, że nie tęsknią za długim trwaniem –
naprawdę nie tęsknią
Chcą być sobą czyli
mieć początek a zwłaszcza koniec
Są jak paciorki w koralach
w każdej chwili gotowe się rozsypać
no i?
Nie należy spać w biżuterii
wtedy dopiero nie byłoby
co zbierać
MIASTA NOCĄ
Znalazłem!
Konstanty w wieku przedemerytalnym zaczął intensywniej dawać upust swoim dziwactwom. Jednym z nich było wyszukiwanie pierwszych zdań, które kolekcjonował; znaleziska radowały go jak białe kruki. Kiedy pierwsze zdanie jakiejś prozy wydało mu się godne kolekcji, brał je sobie, próbował samodzielnie przełożyć na polski, dawał do ekspertyzy przekładowej. Cieszył się tym z emfazą.
Kolekcja skutecznie anulowała podział na literaturę wysoką i niską, bo eksponaty mogły pochodzić zewsząd, a kryteria ich doboru pozostawały enigmatyczne. Wybieram, co chcę, mówił Konstanty, i nie muszę wiedzieć dlaczego. Świat od upadku Adama nic tylko wydaje wyroki i uzasadnienia wyroków. Też to robiłem, a teraz nie muszę. Po prostu zbieram sobie zdania. Akurat te, a nie inne. Czasem z powodów niejasnych dla mnie samego.
Co znalazłeś? – spytała Estera. Zdanie: Cities at night,
I feel, contain men who cry in their sleep and then say Nothing. It’s nothing. Martin Amis. Estera wybuchła śmiechem. Znała słabość Konstantego do efekciarstwa, które ją bawiło: noc nad miastami i faceci łkający w poduszkę. Ale druga część zdania sprowokowała ją. A wiecie, rzuciła, słyszałam taki dialog: bohaterka filmu odpowiada na pytanie, dlaczego mężczyźni są słabsi od kobiet. Bo kobieta to podstawowa forma człowieka. Mężczyzna to błąd. Święta prawda! Jesteście potrzebni prawie tylko do majsterkowania.
Cały sekret w tym „prawie”, powiedział Konstanty. Ale mniejsza z tym. Nawet się zgadzam z twoją bohaterką, tym łatwiej, że lubię być błędem. Fałdem na gładkiej powierzchni uogólnienia – dodał mentorskim tonem. Uważaj, mrugnąłem do Estery, zaczyna się wykład „Fenomenologia fałdu”. W świetle filozofii francuskiej.
Ale – w gruncie rzeczy też mi się podobało pretensjonalne zdanie Amisa. I też nie bardzo wiem dlaczego. Być może z innej przyczyny niż ta, dla której Konstanty wziął je do kolekcji, a Estera wykpiła. Może dla anglosaskiej bezczelności, z jaką narracja uważa za stosowne informować nas o czymś, o czym świetnie wiemy, ale zapomnieliśmy. Albo wstydzimy się pamiętać. A potem – wstydzimy się, że się wstydzimy, i tak dalej; w końcu nikt już nie wie, co myśleć, mówić i pisać.
Pamiętajmy przynajmniej, że
nic
pisze się z małej litery
Książka Agrygent ukaże się w 2025 roku nakładem wydawnictwa Forma.